Zawsze
zarzekałam się, że nie marzy mi się światowa popularność. Z niejakim politowaniem
patrzyłam na ludzi z parciem na szkło. Mnie cieszyło moje anonimowe pisanie
tekstów w internecie i spokojny, niczym nie wyróżniający się żywot.
Najwyraźniej jednak całe to gadanie to jedynie snobistyczne pozy. Musi mnie
kręcić robienie za lokalną super star, skoro ciągle ląduję w miejscach, w
których moja uroda budzi nie małą sensację.
[gdzieś w Wietnamie]
Jestem
obecnie w Chinach i przyznam się szczerze, że najbardziej lubię tutejsze
wieczory. Nieopodal domu jest przepiękny park, po którym uwielbiam się
przechadzać. Pomijając urodę zakątka, rozświetlanego wieczorami ferią barw i
świateł, lubię te wieczorne spacerki z jeszcze innego powodu. Jest ciemno, a co
za tym idzie, prawdopodobieństwo, że ktoś się zorientuje, że jestem biała,
drastycznie spada. Zakładam wtedy bluzę z kapturem i wreszcie mogę pospacerować
jak normalny człowiek. Bez ciągłego pokazywania mnie sobie palcami,
bezpardonowego gapienia się i rozdziawionych buź, gdy przechodzę obok.
Przemykając
pod osłoną nocy i chowając się w przydużych ciuchach, czuję się jak więzienny
zbieg albo jakaś celebrity… Dzięki takim doświadczeniom nie trudno mi wczuć się
w niedolę gwiazd k-popu, o których tyle piszę. Jasne, że oni muszą
kochać uwielbienie tłumów zdecydowanie bardziej niż ja. Skierowana w ich stronę
miłość jest również wprost proporcjonalnie większa. Mogę jednak zrozumieć, że
nawet oni mają czasami dość. Człowiek potrzebuje chwili świętego spokoju.
Przejścia się ulicą bez gradu spojrzeń i nieuniknionej sensacji. Mnie w
większości bawi uwaga, jaką obdarzają mnie ludzie. Są jednak chwile, kiedy mam
ochotę wydzióbać im te skośne oczyska…
[Walerianka gangsta style!
no dobra, do noszenia maseczki jeszcze się nie posunęłam,
ale zakupiłam na wszelkie „W”.
Zbliża mi się okres, więc robię się dość drażliwa…]
A i
tak tutaj nie jest źle. Jak przypomnę sobie Indie albo choćby Maroko… Cud chyba
sprawił, że nie stałam się przyczyną niczyjej śmierci, gdy ludzie oglądali się
za mną, przechodząc przez ulice (a kto był w Azji albo krajach arabskich wie,
że przechodzenie przez ulicę to sport ekstremalny), albo pomykając na swoich
skuterkach. W Indiach nieznajomi ludzie prosili mnie, bym zrobiła sobie z nimi
zdjęcie, inni chcieli jedynie uścisnąć moją rękę, inni choćby musnąć mojego
ramienia czy włosów…
Czasem
mam wrażenie, że ludzie traktują mnie jak jakieś bożyszcze, które sfrunęło z
niebiosów. A urody, powiedzmy sobie szczerze, jestem dość przeciętnej.
Przynajmniej tak kiedyś wierzyłam. Obecnie moje ego szybuje wysoko ponad linię
horyzontu i mniemam, już nic nie będzie mnie wstanie strącić z tego poziomu.
Jeszcze parę razy usłyszę, jaka to jestem „bjuuuuutiful!” i zacznę się
zastanawiać, dlaczego jeszcze nikt nie zaproponował mi romansu z show biznesem.
Toż taka uroda jak moja nie powinna pozostawać w ukryciu!
[przecudny park tuż pod obok mojego bloku]
Poważnie,
łatwo popaść w samouwielbienie, gdy wszyscy wokoło nie tylko zauważają twoją
egzystencję, ale co więcej, patrzą na ciebie z nieukrywaną fascynacją i
zazdrością. Gdy idę ulicą każdy, ale to każdy facet wodzi za mną wzrokiem. Co
więcej, czasem co odważniejszy i znający choć odrobinę angielskiego zagada albo
przynajmniej zamacha, wrzeszcząc „hello!”. Po drodze do mojej pracy mijam dwóch
takich strażników przy budynkach rządowych, którzy ciężko się obrażają, jeśli
im nie odmacham, za każdym razem, gdy ich mijam (a czasem jest to nawet 6 razy
dziennie…). Ostatnio jeden mi nawet posłał w powietrzu buziaczka… @___@ Zgroza!
Moi starsi uczniowie dumni są jak pawie, gdy wybiorę się z nimi na kawkę. Jakby
dostąpili jakiegoś zaszczytu, przebywając w miejscu publicznym z białym
człowiekiem. Przedstawicielem zachodu, innego świata… Czasem mam wrażenie, że
nawet innej planety.
Ciągle
nie mogę rozgryźć dlaczego ludzie zachodu budzą taką sensacje wśród Azjatów.
Dlaczego ukochali sobie właśnie takie cechy wyglądu zewnętrznego, które
właściwie nie występują u ich nacji. U Hindusów obiektem pożądania jest
mlecznobiała cera, niebieskie oczy i jasne włosy. Azjaci ze wschodu kochają
nasze wystające nosy i wielkie (w ich mniemaniu) oczy z podwójną powieką…
Chociaż
jakby się nad tym głębiej zastanowić… U nas ludzie skwierczą na słońcu,
podlewając się tłuszczykiem, eee… tzn. oliwką do opalania, żeby tylko
zgrillować się na skwareczkę… Yyyy, nabrać ładnego koloru, mam na myśli. Nie
dogodzisz ludziom, ot co. A skoro moje ego tylko na tym korzysta, nie zamierzam
za dużo na ten temat utyskiwać.
[co kto lubi...]
Moja
samoocena wystarczająco już się podpasła bym mogła bez żenady wyznać: tak,
marzy mi się! Może nie tyle światowa popularność (aczkolwiek odrobina masowego
uwielbienia nie jest zła ;), co uznanie moich twórczych zasług dla ojczyzny! A
co! Kto mi zabroni?!
Dziękuję
ci, wielki świecie, za +100 do poczucia własnej wartości! ^^