Walerianka w podróży
wtorek, 26 lipca 2016
Z serii: czym zajmuje się Walerianka, gdy siedzi w domu
czwartek, 21 lipca 2016
Nowy początek… oby!
Jako że prowadzę od przeszło dwóch lat raczej osiadły tryb życia, postanowiłam zmienić nieco koncepcję „Walerianki w podróży”. Ku mojemu nieszczęściu (albo i szczęściu), poza podróżami i moim azjatyckim zboczeniem mam jeszcze wiele innych małych pasji i namiętności. Czasem nachodzą mnie też różne refleksje na ten, czy owy temat.
piątek, 11 kwietnia 2014
Blaski i cienie życia w tropikach: deszczyk i jego konsekwencje
sobota, 8 czerwca 2013
Blaski i cienie życia w tropikach: współlokatorzy
Siedząc sobie w ciepłym, czyściutkim i pachnącym domku, popijając popołudniową kawusię i zagryzając ją czekoladowym ciasteczkiem, łatwo dać się porwać awanturniczym historiom z dalekich krajów i snuć fantazje, jak cudownie byłoby tam, gdzie nas nie ma… Jasne, że pierwsze chwile na dalekiej, upragnionej ziemi nie dają się z niczym porównać. Jednak gdy podróż trwa dłużej niż kilka tygodni, zaczyna się dostrzegać to i owo, co już takie cudowne się nie wydaje.
Nie ma to jak przyjemny poranek... Przed niechybnym zawałem uratowało mnie to, że mam jeszcze sprawnie działające serce. Jako, że był to pierwszy własnokapciowo ubity karaluch tych rozmiarów, przeżycie pozostanie niezapomniane.
A tak jak wspominałam, po pamiętnej ulewie, problem się nieco pogłębił…
Nie tak dawno temu, gdy wieczorem, zaraz przed planowanym pójściem spać, zmywałam naczynia, przez przypadek dotknęłam deskę do krojenia, która stała tuż przy zlewie. W tym momencie 4 karaluchy wyskoczyły spod owej deski i rozbiegły się wokoło... Kolejny stan przedzawałowy. Ubiłam dziady wszystkie. Odwracam się, a tam na środku kuchni kolejny, gapi się na mnie i pewnie śmieje pod tymi swoimi czułkami. Walnęłam łapciem. Serducho mi pikało jak szalone, więc postanowiłam opuścić tę rzeźnię, a w holu… zgadnijcie kto?!
Kolejny dzień, poranek. Na dzień dobry jeden czekał na mnie w łazience, kolejny w kuchni.
Jednak to, co doprowadziło mnie na skraj załamania nerwowego, to niedawne odkrycie łóżkowe. Wieczór, leżałam sobie w wyrku, coś tam klikałam na laptopie, a że detektor ruchu mam teraz bardziej wyczulony niż u przeciętnego kota, zauważyłam kątem oka, że na łóżku, tuż za moją głową, coś przemknęło... Nie zdążyłam ubić drania, bo nie miałam czym. Gdzieś mi uciekł za/pod łóżko i nie mogłam za cholerę znaleźć. A że nie ma takiej opcji, żebym spała z robalami, to postanowiłam dziada wydobyć, gdziekolwiek by się nie chował. Łóżko jest sporawe i ciężkie, podwójne... Odsunęłam jednak i jako, że nic nie znalazłam, postanowiłam podnieść materac. I owszem, upolowałam gnojka. Ale przy okazji znalazłam dwa trupy karaluchowych monstrów. Zasuszone i spłaszczone, przyklejone do materaca na wysokości głowy... Jak generalnie mało mnie już rusza, to w tym momencie zrobiło mi się słabo.
Ja mogę wiele znieść, ale spanie z karaluchami wielkości chihuahuy pod uszkiem, to już jest naprawdę za dużo... Obecnie jestem na ścieżce wojennej z karaluchami i wprowadziłam politykę zera tolerancji. Nic mnie nie obchodzi, czy jesteś duży, czy mały, czy bezbronny, czy wredny i podstępny: jeśli jesteś robalem a ja cię zauważę: nie żyjesz.
Dopracowuję strategię walki z wrogiem, ale póki co kapeć jest najskuteczniejszy. Mam tu taki szprej na robale, ale mam wrażenie, że jak nim psikam, to mi się karaluchty tylko w nos śmieją, że im prysznic robię. Jakoś szczególnie się nawet nie boją... -____-`
I żeby zakończyć filozoficznie, już wiem dlaczego Europejczycy swojego czasu zawojowali pół świata. Kiedy Azjaci użerali się z pleśnią i robalami, my mieliśmy czas sobie dłubać pistolety i inne pierdy.
poniedziałek, 27 maja 2013
Spacerek po parku
Tym razem artykuł o mojej przeprawie przez dżunglę w Wuetnamie ukaże się nie tu, a na łamach strony magazynu Asia On Wave, dla którego pracuję i w którym jestem szefową działu podróże ^^
Raz na jakiś czas będę Was odsyłać na tę stronę, bo mam swój dział:
niedziela, 12 maja 2013
Fwd: Drobne zmiany
Dawno mnie tu nie było, prawda? Aż wstyd, jak patrzę na datę poprzedniego wpisu. Nie pisuję tu tak często, jak bym chciała, więc przyszedł wreszcie czas, by to zmienić! Za każdym razem, gdy chciałam coś napisać, zastanawiałam się głęboko, jaki temat poruszyć. Co byłoby ciekawe, niebanalne i warte uwagi czytelników. Wczorajsza rozmowa z koleżanką z Polski uświadomiła mi jednak, że wszystko może być interesujące. Nawet stan pogody i poziom porostu obuwia pleśnią!
Dlatego też, zamiast silić na mądre, przekrojowe artykuły (to zostawię sobie do druku w magazynie, dla którego pracuję), będę pisać o moich drobnych radościach i troskach płynących z mieszkania na obczyźnie. Dalekiej obczyźnie.
Pierwszy post z cyklu „Blaski i cienie życia w tropikach” już niebawem! ^^