Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tyle złego pisze się o
Indiach. Biorąc do ręki losową pozycję poświęconą temu krajowi aż roi się od
opisów biedy, nieszczęść wszelakich, niesprawiedliwości, bestialstwa, przerażających
tradycji, brudu i chorób.
[na pustyni nieopodal Jaisalmeru]
Łatwo jest pisać o źle w Indiach, bo w tym kraju jest
wszystko. Skrajna bieda, niewyobrażalne bogactwo, budząca respekt mądrość, obezwładniająca
głupota, najpiękniejsze budowle świata, rozpadające się domostwa, zapierające
dech w piersiach twory natury, góry śmieci walające się wszędzie,
obezwładniająca gościnność i stygmatyzacja obcych. Wszystko. Z wszystkimi
stanami pośrednimi a nawet jeszcze więcej. Łatwo jest koncentrować się na
niedostatkach, zupełnie pomijając jasne strony Indii, które uwiodły i rozkochały
w sobie tysiące, jak nie miliony podróżników. Nie bez przyczyny mówi się, że
Indie można pokochać albo znienawidzić, ale trudno pozostać wobec nich
obojętnym. Ja bez wątpienia się zakochałam, choć nie oszukujmy się – nie jest
to miłość bardzo racjonalna. Rzec by można, że jest to miłość trudna, pełna
poświęceń i wyrzeczeń, wymagająca sporej dozy cierpliwości i samozaparcia.
Zacznijmy choćby od jedzenia. Może być zniewalająco pyszne,
ale może też zafundować trudny do opisania rozstrój żołądka. Nie można
zapomnieć też o jawnych kantach, czekających na każdym rogu, facetach
zaczepiających cię na ulicy, wiecznie intensywnych spojrzeniach wszystkich
wokoło, bo niezależnie jak mocno by się chciało, nie da się wtopić w tłum. Nałóżmy
jeszcze na to nieznośny upał, problemy z komunikacją, ciągłe braki w dostawie
prądu, łamiącą serce biedę, dezorganizację życia publicznego, absurdalną
biurokrację i wszechobecny ścisk. Nie zapominając o bezdomnych psach
szwędających się gdzie popadnie, wylegujących się na środku skrzyżowań krowach,
fatalnym stanie dróg i czyhających wszędzie chorobach, jawi nam się obraz zgoła
odmienny od czegoś, co można by pokochać. A jednak.
[Jaisalmer, gdzieś wewnątrz fortu]
Ten kraj ma tyle twarzy, ile chcemy zobaczyć. W zależności
od zasobności portfela i osobistych upodobań można tu żyć jak wezyr i nie męczyć
nawet swoich szlachetnych ocząt widokiem okolicznej biedoty, albo zapuścić się
na społeczne dno i zszokować się w jakich warunkach przychodzi ludziom żyć, a mimo
to radzą sobie jakoś, a dzieci wesoło baraszkują na podwórkach. Są też czeluści
tak ciemnej rozpaczy i przerażających praktyk, że jakkolwiek nie powinno się
odwracać wzroku i udawać, że tego nie ma, mimowolnie ucieka się przed tym
koszmarem. Z niemą modlitwą dziękczynną na ustach, że to nie mnie spotkał taki
los.
Jest jednak w Indiach magia, której ciężko się oprzeć i
której nie można zanegować. Kryje się ona w inności, kolorze, nie niknącym
uśmiechu na ustach ludzi i tym rzadkim w dzisiejszym świecie uczuciu, że
naprawdę przebyło się całą tę długą drogę, by znaleźć się w innym miejscu na
ziemi. A i tu czeka niespodzianka, bo choć wszystko wygląda inaczej, mentalność
Hindusów jakże bliska jest polskiemu sercu. Wiedzą jak pokombinować, żeby i
wilk był syty i owca cała, nie są niewolnikami reguł i zawsze znajdą drogę, by
kreatywnie rozwiązać problem, o gości dbają chyba nawet lepiej niż Polacy, a
przy tym wszystkim są otwarci i radośni, a każdy moment jest dla nich dobry, by
zawiązać nową znajomość. Właśnie ludzie są tym, co w Indiach jest najbardziej
ujmującego. Ci zwykli, przeciętni ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie chcą
przychylić ci nieba.
[moi uczniowie]
Kocham też to co zawsze w podróżowaniu jest najlepsze, czyli
małe, lokalne przyjemności. Dobry chai, zniewalające soki ze świeżych owoców,
ulubione piekarnie z samosami, słodyczami i innymi przegryzkami, beztroskie
obżarstwo lokalną kuchnią w ulicznych jadłodajniach i tanich restauracjach.
Dzieci machające z bram, pociągowe konwersacje, kolorowe sari migające na
ulicach i te śmieszne lungi, wiecznie podrygujące w dłoniach mężczyzn. Indyjska
muzyka, sącząca się zewsząd, niekończący się korowód festiwali i innych
celebracji, ścisk w tuk-tukach robiących za autobus…
[dary ulicy, czyli wyżera za mniej niż złotówkę]
Może jestem szalona, ale lubię miejsca, gdzie jutro nie jest
czymś pewnym i z góry zaplanowanym. W Indiach jutro zawsze owiane jest
dreszczykiem niepewności i ta nieprzewidywalność sprawia, że nawet nudne
popołudnie nie wydaje się być czasem straconym.
***
Tym razem zdjęcia są mojego autorstwa i prosiłabym nie porywać ich bez uprzedniego poinformowania mnie o tym.
piękny opis :)
OdpowiedzUsuńświetny wpis ;)
OdpowiedzUsuńWalerianko, a na ten temat coś u ciebie będzie? Też cię tak zaczepiali? http://asiaya.blox.pl/2011/08/Indus-jaki-jest-cz5.html
OdpowiedzUsuńniestety, sama prawda a nawet jeszcze nie do końca oddaje to sytuacji.
Usuńi jeśli jest to interesujący temat, może o nim być niebawem :D
Marzy mi się podróż do Indii :)
OdpowiedzUsuńZnajomy znajomych :) był w Indiach na początku przytłoczony był ilością ludzi, po powrocie do Polski nie mógł się odnaleźć w tej pustce i szarości :)
OdpowiedzUsuńBoże pozwól mi to kiedyś zobaczyć na własne oczy, proszę...
OdpowiedzUsuń