środa, 19 grudnia 2012

Z miłości do Indii


Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tyle złego pisze się o Indiach. Biorąc do ręki losową pozycję poświęconą temu krajowi aż roi się od opisów biedy, nieszczęść wszelakich, niesprawiedliwości, bestialstwa, przerażających tradycji, brudu i chorób.

 [na pustyni nieopodal Jaisalmeru]
Łatwo jest pisać o źle w Indiach, bo w tym kraju jest wszystko. Skrajna bieda, niewyobrażalne bogactwo, budząca respekt mądrość, obezwładniająca głupota, najpiękniejsze budowle świata, rozpadające się domostwa, zapierające dech w piersiach twory natury, góry śmieci walające się wszędzie, obezwładniająca gościnność i stygmatyzacja obcych. Wszystko. Z wszystkimi stanami pośrednimi a nawet jeszcze więcej. Łatwo jest koncentrować się na niedostatkach, zupełnie pomijając jasne strony Indii, które uwiodły i rozkochały w sobie tysiące, jak nie miliony podróżników. Nie bez przyczyny mówi się, że Indie można pokochać albo znienawidzić, ale trudno pozostać wobec nich obojętnym. Ja bez wątpienia się zakochałam, choć nie oszukujmy się – nie jest to miłość bardzo racjonalna. Rzec by można, że jest to miłość trudna, pełna poświęceń i wyrzeczeń, wymagająca sporej dozy cierpliwości i samozaparcia.

Zacznijmy choćby od jedzenia. Może być zniewalająco pyszne, ale może też zafundować trudny do opisania rozstrój żołądka. Nie można zapomnieć też o jawnych kantach, czekających na każdym rogu, facetach zaczepiających cię na ulicy, wiecznie intensywnych spojrzeniach wszystkich wokoło, bo niezależnie jak mocno by się chciało, nie da się wtopić w tłum. Nałóżmy jeszcze na to nieznośny upał, problemy z komunikacją, ciągłe braki w dostawie prądu, łamiącą serce biedę, dezorganizację życia publicznego, absurdalną biurokrację i wszechobecny ścisk. Nie zapominając o bezdomnych psach szwędających się gdzie popadnie, wylegujących się na środku skrzyżowań krowach, fatalnym stanie dróg i czyhających wszędzie chorobach, jawi nam się obraz zgoła odmienny od czegoś, co można by pokochać. A jednak.

[Jaisalmer, gdzieś wewnątrz fortu]

Ten kraj ma tyle twarzy, ile chcemy zobaczyć. W zależności od zasobności portfela i osobistych upodobań można tu żyć jak wezyr i nie męczyć nawet swoich szlachetnych ocząt widokiem okolicznej biedoty, albo zapuścić się na społeczne dno i zszokować się w jakich warunkach przychodzi ludziom żyć, a mimo to radzą sobie jakoś, a dzieci wesoło baraszkują na podwórkach. Są też czeluści tak ciemnej rozpaczy i przerażających praktyk, że jakkolwiek nie powinno się odwracać wzroku i udawać, że tego nie ma, mimowolnie ucieka się przed tym koszmarem. Z niemą modlitwą dziękczynną na ustach, że to nie mnie spotkał taki los.

Jest jednak w Indiach magia, której ciężko się oprzeć i której nie można zanegować. Kryje się ona w inności, kolorze, nie niknącym uśmiechu na ustach ludzi i tym rzadkim w dzisiejszym świecie uczuciu, że naprawdę przebyło się całą tę długą drogę, by znaleźć się w innym miejscu na ziemi. A i tu czeka niespodzianka, bo choć wszystko wygląda inaczej, mentalność Hindusów jakże bliska jest polskiemu sercu. Wiedzą jak pokombinować, żeby i wilk był syty i owca cała, nie są niewolnikami reguł i zawsze znajdą drogę, by kreatywnie rozwiązać problem, o gości dbają chyba nawet lepiej niż Polacy, a przy tym wszystkim są otwarci i radośni, a każdy moment jest dla nich dobry, by zawiązać nową znajomość. Właśnie ludzie są tym, co w Indiach jest najbardziej ujmującego. Ci zwykli, przeciętni ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie chcą przychylić ci nieba.

 
 [moi uczniowie]

Kocham też to co zawsze w podróżowaniu jest najlepsze, czyli małe, lokalne przyjemności. Dobry chai, zniewalające soki ze świeżych owoców, ulubione piekarnie z samosami, słodyczami i innymi przegryzkami, beztroskie obżarstwo lokalną kuchnią w ulicznych jadłodajniach i tanich restauracjach. Dzieci machające z bram, pociągowe konwersacje, kolorowe sari migające na ulicach i te śmieszne lungi, wiecznie podrygujące w dłoniach mężczyzn. Indyjska muzyka, sącząca się zewsząd, niekończący się korowód festiwali i innych celebracji, ścisk w tuk-tukach robiących za autobus…

 [dary ulicy, czyli wyżera za mniej niż złotówkę]

Może jestem szalona, ale lubię miejsca, gdzie jutro nie jest czymś pewnym i z góry zaplanowanym. W Indiach jutro zawsze owiane jest dreszczykiem niepewności i ta nieprzewidywalność sprawia, że nawet nudne popołudnie nie wydaje się być czasem straconym. 

***

Tym razem zdjęcia są mojego autorstwa i prosiłabym nie porywać ich bez uprzedniego poinformowania mnie o tym.

7 komentarzy:

  1. Walerianko, a na ten temat coś u ciebie będzie? Też cię tak zaczepiali? http://asiaya.blox.pl/2011/08/Indus-jaki-jest-cz5.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety, sama prawda a nawet jeszcze nie do końca oddaje to sytuacji.
      i jeśli jest to interesujący temat, może o nim być niebawem :D

      Usuń
  2. Marzy mi się podróż do Indii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Znajomy znajomych :) był w Indiach na początku przytłoczony był ilością ludzi, po powrocie do Polski nie mógł się odnaleźć w tej pustce i szarości :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże pozwól mi to kiedyś zobaczyć na własne oczy, proszę...

    OdpowiedzUsuń