Jakim krajem jest Maroko? Na to pytanie
nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Maroko ma tyle oblicz, ilu jest ludzi, którzy
do niego przyjeżdżają. Jeśli jesteś typem, który sens istnienia odnajduje leżąc
na plaży w słonecznych objęciach i popijając drinki z palemką – pakuj manatki i
biegusiem rezerwuj miejsce na najbliższy lot do Casablanki a potem pociągiem
prosto do Agadiru. Jeśli jesteś łowcą przygód i tylko czekasz, co ciekawego
spotka cię za rogiem następnej wąskiej uliczki – na pewno się nie rozczarujesz.
Hałaśliwi sprzedawcy w medinach i nadpobudliwi taksówkarze dostarczą ci mnóstwa
niezapomnianych wrażeń. Jeśli do Maroka wyciągnięto cię przemocą i już na
starcie jesteś przekonany, że czeka cię bród, smród i ubóstwo, a leniwi
Arabowie tylko dybią, by cię oszwabić, zapewne się nie zawiedziesz. Po powrocie
będziesz do woli mógł opowiadać, że trudno wyobrazić sobie straszniejsze
miejsce na ziemi.
[Meknes]
Jakie Maroko było dla mnie? Cóż… Było
wszystkim po trochu, a właściwie czymś jeszcze innym. Czymś z domieszką kilku
innych smaczków – z aromatem przypraw i stadem gazel wyskakujących zza każdego
zakrętu. Ale wszystko po kolei.
Nigdy nie zapomnę momentu, gdy
wysiadłyśmy z pociągu na stacji w Fezie i pełne jak najlepszych przeczuć
ruszyłyśmy odważnym krokiem w stronę wyjścia na miasto. To, co nastąpiło
później, było najbardziej gorączkowymi trzydziestoma minutami w moim życiu. Zaczęło
się niewinnie. Gdy tylko wyszłyśmy z budynku dworca, podbiegł do nas jeden z
taksówkarzy, pytając, czy może nasz dokądś podwieźć. O my ufne i naiwne
niewiasty, zgodziłyśmy się bez zastanowienia. Mężczyzna zaprowadził nas na
postój taksówek, jednak w międzyczasie spotkał jednego ze swoich kolegów po
fachu, wymienili szybko kilka zdań po arabsku i zostałyśmy przekazane owemu
mężczyźnie. W krótkim czasie pojawił się następny i znów zostałyśmy przekazane
komu innemu. Wreszcie stanęłyśmy przed starym, białym mercedesem i wtedy
przypomniały nam się słowa naszego Marokańskiego znajomego, który radził, by
wziąć czerwoną taksówkę. Niestety, na korektę błędu było już za późno. Nasze
toboły z prędkością światła znalazły się w bagażniku, a kierowca machał na nas
z przyjaznym uśmiechem znad kierownicy. „Nie podoba mi się to!” z przekonaniem
wrzeszczało we mnie niedobre przeczucie, ale zagryzłam zęby i wsiadłam do
samochodu. Nic to, jesteśmy dwie, skopiemy dziada, jakby co. Dość był
rachityczny, powinnyśmy dać radę.
[Fez nocą, widok z dachu naszego hotelu]
Nasze rozklekotane, białe jak śnieg grand
taxi mknęło ulicami miasta. Z radia sączyły się rzewne, arabskie śpiewy a my
modliłyśmy się w duchu, by nie wywieziono nas do jakiegoś ciemnego zaułku i nie
sprzedano za dwa wielbłądy. Ku naszej uldze, kierowca zawiózł nas dokładnie
tam, gdzie sobie życzyłyśmy. Wysiadłyśmy uradowane, tyle tylko, że przyjemność
przejażdżki białą taksówką kosztowała nas 50 dirhamów. Jak potem doczytałyśmy w
przewodnikach, białe grand taxi służy do przemieszczania się między miastami, a
więc na dłuższych trasach, po mieście korzysta się z usług kolorowych petit
taxi (w Fezie czerwonych), które kosztują o niebo mniej (o ile oczywiście
kierowca łaskawie włączy taksometr. Zawsze lepiej ku przezorności spytać się o
cenę przed wyruszeniem w trasę).
Nie zdążyłyśmy jeszcze dobrze wysiąść z
samochodu, gdy podbiegł do nas kolejny wąsaty mężczyzna, lat pięćdziesiąt plus,
oferując nam najuprzejmiej swoje usługi jako przewodnik. Zamachał nam swoją
legitymacją przed oczyma i potokiem słów przekonywał, że powinnyśmy wybrać się
z nim na wycieczkę. Twierdził, że jest przewodnikiem z państwową akredytacją,
czego nie można powiedzieć o całej rzeszy innych, tak zwanych przewodników,
którzy tylko czekają na to, by zwabić takie urocze jak my turystki z Europy, zaprowadzić
gdzieś w ciemną uliczkę i obrabować lub sprzedać za dwa wielbłądy. Całe
szczęście, że nasz hotel był tuż tuż, więc szybko udało nam się uwolnić od przemiłego
pana. Ledwie przekroczyłyśmy próg hotelu, a przejął nas kolejny obrotny
Marokańczyk. Tym razem wyglądający mniej więcej na 25 lat młodzieniec zapytał, czy
potrzebujemy noclegu. Przytaknęłyśmy i to było wszystko, co dane było nam
powiedzieć. Jeśli wcześniej stwierdziłam, że spotkany na zewnątrz przewodnik
zalał nas potokiem słów, teraz pozostaje mi powiedzieć, iż ten chlusnął na nas
prawdziwą Niagarą! Buzia mu się nie zamykała. Do tego musiałyśmy mknąć za nim w
górę schodów, gdyż, nim zdążyłam się zorientować, szarmancko wyjął walizkę z
mojej ręki. Pędząc za moim dobytkiem zauważyłyśmy jedynie, że obrotny młodzian
po drodze zaczepił myjącą posadzki kobietę i zabrał od niej jeden z kluczy.
Dotarliśmy na drugie piętro i jedne z wielu drzwi stanęły przed nami otworem.
Wrzuciłyśmy nasze bagaże do pokoju i zostałyśmy porwane na szybki obchód po
hotelu. Poinstruowane, gdzie znajdują się łazienki, gdzie mała restauracyjka,
wyprowadzone zostałyśmy na dach budynku, by podziwiać panoramę miasta. I tam
nastąpił główny punkt programu, czyli kolejna wymięta legitymacja świsnęła
przed naszymi oczyma i padła kolejna propozycja oprowadzenia po labiryncie
uliczek Fezu. Wedle słów młodziana, a właściwie cwaniaczka, jak go później przechrzciłyśmy,
powinnyśmy mieć na uwadze fakt, iż jest on tylko studentem, dorabiającym w
wakacje pracą w hotelu i oprowadzającym takie urocze dziewczęta jak my po
mieście. On też oczywiście był członkiem jakiegoś tajemniczego stowarzyszenia
przewodników. Rzecz jasna, do niczego nas nie namawia, tylko sugeruje, żeby nie
dać się naciąć ulicznym przewodnikom, którzy to niby twierdzą, że są
akredytowani przez państwo, ale tak naprawdę to tylko czekają, by nas naciąć,
zainkasować najwięcej jak się da pieniędzy i nie pokazać niczego ciekawego. On
natomiast, jakże by inaczej, pracuje w hotelu i zależy mu, by goście byli
zadowoleni. No i nie życzy sobie za oprowadzenie tyle, co ci inni przewodnicy,
zdziercy…
[medina w Fezie]
Wróciłyśmy do naszego nowego pokoju i
zamknęłyśmy za sobą drzwi. Popatrzyłyśmy po sobie, widząc znajomy obłęd w
oczach. Obie czułyśmy dokładnie to samo. Nie nadążałyśmy za rozwojem wydarzeń.
- To co robimy? – spytała moja
współtowarzyszka niedoli. Pierwszy raz w życiu, mimo mojego zwykłego
huraoptymizmu i zgrywania gieroja, miałam ochotę powiedzieć, byśmy nie
wyściubiały nosa z tego pokoju aż do końca naszego pobytu w Maroku. Spotkany
przed hotelem przewodnik nie zrobił na nas najlepszego wrażenia, natomiast nie
miałyśmy bladego pojęcia, czy możemy zaufać cwaniaczkowi. Ten z kolei wydawał
się być bardzo sympatyczny, ale wiadomo jak to bywa z pozorami. Do tego, nie
miałyśmy wcale pewności, czy rzeczywiście pracuje w hotelu. OK, zabrał klucze
od sprzątaczki i otworzył nam pokój, ale jakoś nie padło ani słowo o tym, ile
kosztuje tu nocleg, na jak długo chcemy się zatrzymać i generalnie czy
byłybyśmy łaskawe udać się do recepcji, by się zameldować.
[hotelowa restauracja]
Postanowiłyśmy zgodnie, że pierwsze co musimy zrobić, to
uporządkować natłok informacji i zmazać obłęd goszczący na naszych twarzach.
Jako że źle myśli się na pusty żołądek, udałyśmy się do hotelowej restauracji. Bez
wątpienia to miejsce pomogło przywrócić równowagę naszym duszom. Lokalik
mieścił się na tarasie budynku i zalany był marokańskim słońcem. Małe stoliczki
stały przy rozległych, wygodnych kanapach. Wszędzie pełno było poduszek, kotar
i innych egzotycznych ozdób. Tak właśnie w moich wyobrażeniach powinna wyglądać
restauracja w oriencie. Za bardziej niż rozsądną cenę dostałyśmy wielkie i
przepyszne śniadanie. Chwilowo zapomniałyśmy o wszystkich naszych troskach,
rozkoszując się doznaniami podniebienia. Popijałyśmy kawę, gdy na tarasie
pojawił się nasz cwaniaczek. Przysiadł się do nas, pytając, czy jesteśmy
zadowolone z pokoju i po krótkiej pogawędce poprosił, byśmy po śniadaniu wzięły
paszporty i poszły do recepcji załatwić wszystkie formalności. To była właśnie
ta chwila. Skoro jednak chcą od nas dokumentów, najwyraźniej nikt nie planuje
nas sprzedać za dwa wielbłądy, a cwaniaczek nie okłamywał nas, mówiąc, iż tu
pracuje. Pokrzepione tą myślą, miałyśmy już plan działania.
[nieco inne oblicze mediny w Fezie]
c.d.n.
______________________
wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa
przyjemnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńaczkolwiek ja wolę tego typu historie czytać w ramach domowych pieleszy a nie doświadczać na własnej skórze
dlatego właśnie Ty sobie siedzisz w domku, a ja po woli pakuję już manatki ;)
UsuńCiekawie zapowiada się ten "cwaniaczek". Nie mogę się doczekać następnej części. Już widzę, że będę czekała z niecierpliwością na każdy Twój wpis :D
OdpowiedzUsuńomo! cieszę się, że moja pisanina przypadła Ci do gustu ^^
Usuńpostaram się machnąć ciąg dalszy w najbliższej przyszłości!
dzięki za odwiedziny i komentarze! :*
jakbym też chciała zwiedzać świat, szczególnie na wschodzie ^^ zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńz niecierpliwością czekam na kolejne posty :)
Po takim przywitaniu, weszłabym do pokoju, pod łóżko, albo do szafy i na każde puknięcie, stuknięcie przeżywała bym koszmar, czego efektem była by moja wcześniejsza siwizna. Podziwiam Was dziewczyny i zazdroszczę odwagi i jednak pięknych przeżyć i wspomnień. Czekam na kolejny podróżniczy wpis :).
OdpowiedzUsuńoj tam, nie takie rzeczy się robiło ;)
Usuńdziękuję za inwazję komentarzy i podglądanie mojej twórczości! ^^ I trzymam kciuki za Meksyk! Kto wie, może któregoś dnia się tam wybiorę, mam trochę znajomych, którzy mnie zapraszają od dawna. Możemy jechać razem! :D
To ja dziękuje, że do mnie wpadłaś, dzięki temu trawiłam do Ciebie. Uwielbiam czytać i oglądać podróżnicze programy, książki. Fajnie by było, ale chyba dziecko w podróży Ci nie potrzebne. Nie wiem dlaczego ale im starsza jestem tym bardziej strachliwa. Jeszcze kilka lat temu nie było dla mnie żadnych przeszkód.
UsuńCzekam na ciąg dalszy ];->
OdpowiedzUsuń